W zbudowanym prawie dwadzieścia lat temu domu, dach ocieplono wełną mineralną w bardzo nowoczesny sposób, nawet jak na obecne standardy. Od strony zewnętrznej ocieplenie osłonięto wysokoparoprzepuszczalną folią wstępnego krycia (membraną dachową), a od środka domu – paroizolacją. A jednak po pewnym czasie okazało się, że z dachu wieje…
Ten dom (Fot. 1) powstał pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Inwestor, choć sam zawodowo niezwiązany z budownictwem, przed przystąpieniem do jego budowy, przestudiował wiele poradników budowlanych.
Zależało mu przede wszystkim na tym, by ustrzec się błędów przy realizacji domu. Wtedy na polskim rynku materiałów i urządzeń budowlanych pojawiło się wiele nowych technologii. Chciał mieć o nich własną opinię, zanim ewentualnie zdecydowałby się na ich zastosowanie u siebie.


Dach przed modernizacją
Tę jego, ze wszech miar godną pochwały chęć, by dom był zbudowany w sposób nowoczesny, bardzo dobrze widać na przykładzie dachu. Pokryty jest on dachówką ceramiczną (Fot. 2), ułożoną na łatach i kontrłatach, pod którymi wykonano wcześniej wstępne krycie z nowoczesnej, przepuszczalnej dla pary wodnej membrany dachowej. Ocieplenie z wełny mineralnej miało grubość 18 cm i było osłonięte od spodu folią paroizolacyjną. Jak na tamte czasy dach był więc bardzo dobrze izolowany termicznie, a jego współczynnik przenikania ciepła U miał wartość około 0,20 W/(m²K).
Nawet zastosowanie do obudowy dachu drewnianej boazerii da się racjonalnie wytłumaczyć. W tamtych czasach stosowano już wprawdzie do zabudowy poddaszy płyty gipsowo-kartonowe, które pod względem bezpieczeństwa przeciwpożarowego są zdecydowanie lepsze niż drewniane deszczułki boazeryjne. Niestety wówczas były one obarczone jedną poważną wadą.
Mianowicie ruszt z metalowych profili lub drewnianych listew, do którego mocowano płyty g-k, przykręcano wtedy bezpośrednio do krokwi (obecnie podwiesza się go do nich za pomocą elastycznych wieszaków). Z tego powodu wszelkie drgania i odkształcenia konstrukcji dachu przenosiły się na płyty i już po kilku miesiącach od zakończenia budowy domu na wszystkich ich stykach pojawiały się rysy i pęknięcia. Takiej wady nie miały natomiast łączone ze sobą na wpust i wypust deszczułki boazerii.
Zdawałoby się więc, że wszystko z dachem zrobione zostało jak należy, ponieważ nie zawiedli także jego wykonawcy, a jednak…
Wieje z dachu
Po kilku latach zauważono, że podczas wietrznej pogody na poddaszu daje się wyczuć wyraźne podmuchy powietrza. Ponieważ przestrzeń pod dachem tylko w części była przeznaczona na cele mieszkalne, więc nie za bardzo się tym przejmowano; – jedynie w chłodniejszej porze roku rzadziej korzystano z pomieszczenia pod dachem.
Dopiero po kilkunastu latach, gdy powiększyły się mieszkalne potrzeby rodziny, postanowiono zająć się całym poddaszem, z pełną świadomością, że przed przystąpieniem do wszystkich prac adaptacyjnych należy w pierwszej kolejności zrobić coś z dachem.
Po zdjęciu boazerii (Fot. 3) okazało się, że na wełnie mineralnej – pod paroizolacją z folii polietylenowej – widoczne są duże plamy z kurzu. Był to wyraźny znak, że membrana dachowa nie jest szczelna, a ponieważ także folia paroszczelna (Fot. 4) była ułożona głównie na zakłady (taśmy samoprzylepnej użyto jedynie miejscowo), więc podczas silnego wiatru powietrze wraz z kurzem było wciskane do pomieszczeń pod dachem.


W takich chwilach wełna mineralna pełniła co najwyżej rolę filtra, wyłapującego kurz (Fot. 5).
Nieszczelność membrany dachowej najpewniej występowała na jej zakładach, które przy tak niewielkim pochyleniu połaci dachowych, jak w tym domu (około 30º), byłyby teraz – zgodnie z zaleceniami doradców technicznych – łączone dodatkowo ze sobą za pomocą specjalnych taśm paroprzepuszczalnych. Wtedy jednak nikt sobie z potrzeby takiego szczelnego łączenia arkuszy folii nie zdawał sprawy – nie było też zresztą odpowiednich do tego taśm…
Jednak jeszcze większym problemem okazał się stan samej membrany dachowej. Była to wysokoparoprzepuszczalna folia wstępnego krycia dość znanego na rynku producenta. Zbudowana była jedynie z dwóch warstw – polipropylenowej włókniny i filmu funkcyjnego (obecnie stosuje się przede wszystkim membrany trójwarstwowe, w których filtr funkcyjnych jest osłonięty z obu stron warstwami włókniny).


Po zdjęciu wełny mineralnej okazało, że z widocznego od strony poddasza filmu funkcyjnego niewiele już zostało (Fot. 6). Na niektórych fragmentach nie było go wcale, a z pozostałych – dało się go zetrzeć dłonią, na której pozostawał ślad, jak po mące ziemniaczanej.
Można by więc rzec, że film funkcyjny, który w całości odpowiada za właściwości membrany dachowej, uległ całkowitej degradacji. Po tylu latach od zakończenia budowy domu trudno oczywiście ustalić, czy zniszczyło go zbyt długie wystawienie na działanie promieniowania UV (właściciel domu zapewnia, że prace na dachu przebiegały bardzo sprawnie), czy też membrana była po prostu złej jakości. Fakt pozostaje faktem, że po zbadaniu próbki tej membrany w przyrządzie do sprawdzania szczelności na wodę i paroprzepuszczalności folii dachowych, okazało się, że jest ona „dziurawa” jak sito.
Przystępując więc do naprawy i modernizacji dachu (Rys. 1), należało zacząć od uszczelnienia go od strony zewnętrznej.

Modernizacja dachu
By uniknąć zdejmowania i powtórnego układania dachówek zdecydowano się pozostawić na krokwiach dachowych starą membranę.
Nową, już trójwarstwową, w której film funkcyjny znajduje się pomiędzy dwiema warstwami włókniny (Fot. 7), rozpięto między krokwiami w taki sposób, by pomiędzy nią a starą membraną pozostała 2-3 cm szczelina powietrzna. Nową folię dachową rozpinano pomiędzy krokwiami za pomocą cienkich listewek, przybijanych do nich małymi gwoździami (Fot. 8).


Nową membraną otoczono też krokwie z trzech stron, by woda z deszczu lub topniejącego śniegu, która mogłaby dostać się pod pokrycie dachu, nie zawilgacała wełny mineralnej.
Ponieważ pomiędzy krokwiami miała się znaleźć ta sama wełna, która była wcześniej w dachu, więc z powodu zrobienia u góry dodatkowej szczeliny wentylacyjnej pomiędzy membranami, powiększono wysokość przekroju krokwi przez przybicie do nich od spodu łat o grubości 3 cm.
Po ułożeniu – na styk z nową membrana dachową – pierwszej warstwy wełny pomiędzy krokwiami (Fot. 9), wykonano pojedynczy ruszt z metalowych profili (Fot. 10) do mocowania obudowy poddasza z płyt g-k, które tym razem miały zastąpić drewniana boazerię.


Ponieważ taki ruszt jest teraz mocowany do krokwi za pomocą elastycznych wieszaków, więc przy starannym wykończeniu styków poszczególnych płyt g-k nie ma obawy o ich zarysowanie.
Przestrzeń pomiędzy dolną powierzchnią rusztu a płaszczyzną wyznaczoną przez dolne krawędzie krokwi wypełniono dodatkowo 10 cm warstwą wełny mineralnej (Fot. 11). Po modernizacji łączna grubość ocieplenia dachu wynosiła więc 28 cm (18 cm + 10 cm), a jego współczynnik przenikania ciepła zmniejszył się do wartości U = 0,13 W/(m²K)!
Na zakończenie robót przy naprawie i modernizacji dachu przyklejono do metalowych profili rusztu folię paroizolacyjną, uszczelniając jej styki taśmą klejącą, a następnie przykręcono obudowę z płyt gipsowo-kartonowych (Fot. 12). Ta ostatnia – w przeciwieństwie do drewnianej boazerii – też opóźnia przepływ pary wodnej z wnętrza domu do ocieplenia z wełny mineralnej.


W taki właśnie sposób nie tylko zlikwidowano przewiewanie dachu, ale też przy okazji remontu zwiększono jego izolacyjność termiczną o ponad połowę 50%. Warto przy tym podkreślić, że jeśli uznać, iż większość prac na tym dachu i tak należałoby wykonać, żeby go uszczelnić, a jak się później okazało, także uchronić przed zawilgoceniem, to na istotną poprawę jego izolacyjności termicznej wydano raptem około 8-10 zł na każdy m² jego połaci.