Stare, żeliwne kaloryfery z pewnością mają w sobie niepowtarzalny urok. Mimo to nie tylko nowi, ale i starzy właściciele mieszkań w kilkudziesięcioletnich blokach podczas remontu zazwyczaj wymieniają je na nowoczesne grzejniki. Powodem tego jest nie tylko mniejsza wydajność cieplna „żeberek”, ale przede wszystkim zagrożenie, że po tylu latach pracy zaczną przeciekać z powodu korozji.
W nowych domach grzejniki zasilane są w ciepło przewodami ułożonymi na stropie w warstwach podłogi (Fot. 1), wyprowadzonymi z rozdzielacza (Fot. 2), znajdującego się albo w mieszkaniu, albo na klatce schodowej. Żeby wymienić taki grzejnik, nie trzeba zamykać dopływu i powrotu ciepła w rozdzielaczu – zazwyczaj wystarczy zakręcić jedynie zawory przyłączeniowe, które znajdują się od spodu grzejnika.
Inaczej ma się sprawa w starszych domach. Tam ciepło do grzejników jest dostarczane z prowadzonych przez wszystkie kondygnacje pionów, składających się z dwóch rur – zasilającej i powrotnej, które były ukrywane w ścianie (Fot. 3) lub prowadzone po jej wierzchu. Poszczególne kaloryfery do pionów podłączano za pomocą – czasem dość długich – gałązek (Fot. 4) z rur stalowych, doprowadzanych do nich z boku u góry i u dołu.
Przygotowania do wymiany grzejników
Podczas wymiany grzejników w takich kilkudziesięcioletnich domach, w których nie była modernizowana cała instalacja grzewcza, bardzo często trzeba skrócić gałązki doprowadzające ciepło, nagwintować ich końce i nałożyć na nie zawory. By było to możliwe bez zalania mieszkania, najczęściej spuszcza się wodę z całej instalacji grzewczej, a przynajmniej z poszczególnych pionów, do których podłączone są wymieniane grzejniki.
To nie jest dobre rozwiązanie nie tylko dlatego, że – jeśli dzieje się to zimą – pozbawiamy sąsiadów ogrzewania. Wprawdzie powinno to być na krótko, ale gdy robi się coś przy starych instalacjach, zawsze należy liczyć się z nieprzewidzianymi (czytaj: nieprzyjemnymi) niespodziankami i przerwa w dostawie ciepła do mieszkań może się znacznie przedłużyć.
Ważniejszy powód jest taki, że każda taka wymiana wody w instalacji grzewczej, wykonanej z rur stalowych przyspiesza jej korozję, co biorąc pod uwagę długoletnią eksploatację, może się skończyć poważną awarią. Dlatego zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest zrobienie wymiany grzejników bez opróżniania instalacji.
Mrożenie rur
Da się to zrobić, jeśli zamrozimy wodę w górnej i dolnej gałązce, doprowadzającej i odprowadzającej wodę z grzejnika (Fot. 5), na pięciocentymetrowych, prostych i oczyszczonych z farby odcinkach. Zimą nie przerwiemy krążenia wody w instalacji, jeśli zamrozimy gałązki w odległości 5 cm od pionu. By było to możliwe, przez gałązki nie może przepływać gorąca woda, dlatego trzeba zamknąć zawór przy grzejniku. Nie ma z tym problemów, bo prawie we wszystkich blokach mieszkalnych nawet przy starych kaloryferach domontowano głowice termostatyczne.
Zamrażanie wody w gałązkach umożliwia specjalna zamrażarka do rur (Fot. 6), którą – jeśli nie ma jej nasz instalator – można wypożyczyć (koszt: około 150 zł za dobę).
Gdy lodowe korki zaczopują już gałązki, można przystąpić do ich obcinania za pomocą piły do metalu lub szlifierki kątowej (Fot. 7). Robi się to w odległości mniej więcej 10 cm od miejsca zamrożenia rur. Taki 10 cm prosty odcinek potrzebny jest do tego, żeby po obcięciu rur można było nagwintować ich końcówki (Fot. 8).
Następnie montujemy na nie zawory odcinające lub – jeśli do obciętych gałązek nie będzie już podłączany grzejnik – zamykające je korki (Fot. 9).
Nowy grzejnik powinien mieć – podobnie jak stary – zasilanie z boku, ale – jeśli podłączymy go za pomocą ukrytych w ścianie przewodów z tworzyw sztucznych lub miedzi, a nie bezpośrednio do skróconych gałązek – nie musimy się martwić rozstawem otworów podłączeniowych (Fot. 10).